wtorek, 17 czerwca 2014

Głodówka

Medycy rzucają się sobie do oczu, krzycząc, że jest "zbawienna" lub "zabójcza".
Ja nie będę pisać o medycynie. Zostawiam to im. Zajmę się tylko sobą: napiszę, gdzie wędruje duch i  ciało, gdy się jest na głodówce.
 
- Chcesz kanapkę?
- Nie, dziekuję. Jestem w trakcie głodowki.
- To znaczy co? Same soki pijesz?
- Piję samą wodę.
- I nic nie jesz???
- Nic.
- Jak długo tak?
- Dziewięć dni.
- Nie, no, bez jaj....
 
Ile już razy tak konwersowalam?... To piąta głdówka (jedna rocznie). Gdzieś po drodze  opowiem o tej pierwszej, ale teraz ruszam z obecną. Jak to jest, nie jeść 9 dni, pić tylko wodę?
 
DZIEŃ PIERWSZY
 
Mój mózg został już nastawiony i przygotowany kilka dni wcześniej na to, że zaczynam głodówkę. Niestety nie był uprzejmy przekazać tego żołądkowi. Mam czasem wrażenie, że mózg i żołądek mają ze sobą na pieńku. Skutkiem tego rano żołądek radośnie mruczy w kierunku śniadania. Ignoruję to. Wiem, że wcześniej czy później dowie się, że zamykamy bramy.
I rzeczywiście, co prawda około 11.00 domaga się gwałtowniej, potężnym burczeniem, ale już w południe zorientował się lub dostał stosowną informację. Nie mruczy. Z roku na rok przestaje burczeć wcześniej: na poczatku poddawał się o 17.00, w zeszłym roku około 15.00, teraz już w samo południe.
 
Mam tę przewagę nad pierwszym razem, że WIEM, co się będzie działo. Pierwszym razem człowiek myśli to, co wszyscy inni, którzy słyszą o głodowce:
 
- Ja mogłbym nie jeść maksimum półtora dnia. Dziewięciu dni moja wyobraźnia w ogóle nie ogarnia.  
 
Co, którzy się zdecydowali pierwszy raz, też mawiają:
 
- Boję się, że nie dam rady.
 
Ten stres powoduje, że niekiedy rzeczywiście wysiadają. Wiem, jak to jest. Już niby doświadczona, po 4 latach, w marcu mialam nieudane podejście do głodowki. Psychicznie wysiadłam, pod ciężarem pytania: Czy tym razem także potrafię?
 
Myślę, że to jest tak samo jak z chodzeniem po rozżarzonych weglach Nigdy nie chodziłam i nie zrobię tego, póki nie uda mi się nastawić, że  potrafię. Inaczej jestem przekonana, że się poparzę. Wskutek wlasnej niepewności. W chwili, gdy to piszę, przejście po ścieżce z rozżarzonymi kamieniami nie mieści mi się w głowie. Jednak powoli kusi mnie: nowy znajomy organizuje takie przejścia przez rozżarzone kamienie, z całym rytualem i zabawą temu towarzyszącą. Los mruga do mnie okiem. Może. Kiedyś.
 
W samo południe żołądek cichnie. Teraz mam kilka godzin "spokoju" do wieczora, kiedy ani ciało ani umysł specjalnie nie reagują. Działam jak zwykle, załatwiając sprawy w urzędach i na uczelni.
Dopiero wieczór coś drgnie: położę się wcześniej. Nie wiem, czy bardziej zmęczona nawałem pracy w dzień, czy zaczyna się słynne zwalnianie tempa, na głodówce. Przymusowe, zbawienne wakacje, umysłu i ciała.
 
KONIEC PIERWSZEGO DNIA 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz