DZIEŃ PIĄTY - KAWOWY
Mam określenie na to
uczucie: "nudzi mi się za jedzeniem”. W dniach głodówki
robią się dziury, po tych chwilach, kiedy w "normalnym" życiu się je. Przeznacza się je na wypad do
restauracyjki albo lodówki. Wiem, że „nudzenie się za jedzeniem”, jest lekko
niepoprawne gramatycznie, ale nic nie poradzę. To jest najtrafniejsze określenie pod słońcem i trudno by mi było od niego odstąpić. Zresztą jeśli znajdę inne, to i tak to będzie neologizm, bo to doświadczenie
jest nietypowe.
Pierwszy symptom tego
"nudzenia się" bez jedzenia, objawia się jednakowo: marzę o filiżance
kawy:) Robię śliskie oczy do co drugiej kawiarni.
Pracuje mi się już
standardowo dobrze. A nawet ponadstandardowo dobrze, bo bez presji. Założyłam sobie, że w te dziewięć dni będzie mi się trudniej pracowało i
prawdopodobnie nić twórczego nie zrobię. Bo to czas wielkiego sprzątania w
ciele i głowie i dałam sobie na to przyzwolenie (nb danie sobie takiego
przyzwolenia to także niezłe wyzwanie). Dlatego każde zadanie, które wykonuję,
z czystej radości jego wykonywania, bo „mi się po prostu chce” jest wykonywane
jakby w czasie danym w prezencie. To tak, jakby człowiek miał jutro deadline,
wychodził ze skóry, martwił się, że da rady wszystkiego sprawdzić porządnie
przed wysłaniem... Aż tu nagle spływa anioł z nieba i mówi: masz szansę, wstrzymuję
bieg czasu, a ty działaj w te dodatkowe trzy dni, nie wliczane do rejestru
życia.
Ile razy to się człowiek modlił o takiego anioła albo klął, że niezależnie od terminu wykonania zadania, zabrakło mu dosłownie jednego dnia.
Ile razy to się człowiek modlił o takiego anioła albo klął, że niezależnie od terminu wykonania zadania, zabrakło mu dosłownie jednego dnia.
Pracuję nad tekstami,
komentarzami i innymi dziełami upapierowionymi i mam z tego kupę radości.
KONIEC DNIA PIĄTEGO -
KAWOWEGO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz