poniedziałek, 14 czerwca 2021

Dywan

Kiedyś miałam oddać kotka w dobre ręce. Wzięłam go ze sobą do Krakowa, kolega użyczył lokalu na przeczekanie, zanim nowy właściciel przybędzie. Kot zaczął miauczeć jeszcze w aucie. Regularnie, w krótkich, równych odstępach. 

Rozbolała mnie głowa. Zanim dodarłam na miejsce, rozwinęło się to w ból stulecia. Puściłam kota luzem w mieszkaniu. Ból wykluczał stanie, siedzenie i jakąkolwiek inną pozę, niż leżącą. Nie dlatego, że przynosiła ulgę, ale dlatego, że bardziej bezwładnie się już nie da. I przykleiłam się do kanapy płasko. Nie było mowy, żebym usiadła, nie mówiąc o wstaniu i wyjściu do pobliskiej apteki. Z wielkim wysiłkiem zadzwoniłam po kogoś, żeby przywiózł jakieś tabletki. Jak najszybciej, bo leżeć też się nie dało. Płakałam z bólu.

To było jakieś 15 lat temu, ale pamiętam do dziś. Nawet to, jak słońce odbite od szyb sąsiada odbijało się na brązowych panelach. Nieznośny ból tak mi się wdrukował negatywnymi emocjami w umysł, że pamiętam go, jak się pamięta traumę. Jakby to było wczoraj.

Dlaczego o tym mówię? Bo po latach zaczaił się jeszcze jeden, prawie taki sam atak. Ale tym razem nie byłam w studiu z kotem. Byłam na Plantach. Pomyślałam, że za chwilę położę się na ławce, lub na trawie i poproszę jakiegoś przechodnia o kupienie tabletek na ból głowy.

I tu konieczna jest dygresja. Na temat wstydu, strachu i stanu wyższej konieczności. Widziałam kiedyś filmik, na którym wśród osób przechodzących na pasach na drugą stronę ulicy, szła kobieta, której opadła halka. Jak gdyby nigdy nic, nieco wyżej podniosła każdą z nóg i dość płynnym ruchem wyswobodziła się z halki, idąc dalej jak gdyby nigdy nic, pozostawiając smutną szmatkę za sobą, na pasach. Mało kto zwrócił uwagę, prócz tych, którzy się na nią natknęli. Kobieta nie zawahała się ani nie zatrzymała się ani na sekundę. Nie wróciła po halkę.

Spadanie sukien czy spodni zdarza się stosunkowo często i powoduje frustrację i wstyd u tych, którym się to zdarzyło, a rozbawienie i jednocześnie współczucie tych, którzy to obserwują. Pomieszane z wdzięcznością, że to nie oni. Każdy, bez wyjątku, myśli sobie wtedy: dobrze, że nie mnie się to zdarzyło. Są też wypadki o charakterze dotkliwszym, związanym z nieposłuszną fizjologią. Są to wszystko zdarzenia, które mają miejsce, bez naszej winy i zaraz po zdarzeniu można zniknąć na trochę (w tych drugich przypadkach trudniej). Podobnie się ma rzecz z sytuacją, kiedy zęby zostaną komuś w bułce, bo dentysta się nie spisał. Te zdarzenia nie są związane z jakąkolwiek naszą decyzją przed zdarzeniem. Decyzje muszą być podjęte dopiero w chwili zdarzenia lub tuż po nim, w reakcji na wpadkę. 

Jednak są też zdarzenia tego rodzaju, które wymagają naszej decyzji przed zdarzeniem i je wywołują, a musimy być gotowi na to, że reakcja ludzi będzie rozbawiona, zainteresowana, oburzona.

Przykładowo, ktoś idąc Plantami, poczuje się źle, po niestrawnym obiedzie, a w okolicy nie ma możliwości dotarcia do toalety, to po prostu pójdzie pod mur i choć za nic czegoś takiego by nie zrobił, ściąga spodnie i się załatwia, budząc powszechne oburzenie. Podobnie jeśli ktoś dostał zawrotu głowy, to usiądzie na chodniku, pod murem, albo położy się na miejskim trawniku. Albo jeśli kobieta zobaczy potrąconego kota, to nie będzie miała oporów, żeby zdjąć bluzkę, owinąć go i podnieść, choćby pod spodem miała przeźroczysty stanik. Wszystkie te sytuacje, ponieważ są efektem naszej decyzji, w stanie wyższej konieczności, nie zawstydzają, choć reakcja otoczenia jest taka sama. Co to oznacza? To znaczy, że nie samo zdarzenie jest źródłem zażenowania, lecz to, czy nas zaskakuje, czy jest wynikiem naszej decyzji. Reakcja świata zewnętrznego jest drugorzędna.

Ja nie musiałam kłaść się na Plantach. Wracałam do biura popracować i mogłam położyć się na dywanie. Po drodze kupiłam tabletki. Ból głowy minął. Dotarło do mnie, jak łatwo nas „złamać” – wystarczy wściekły ból głowy i przestaje się liczyć wszystko dookoła. Mogłabym położyć się na Plantach i czekać, aż przejdzie, bez żadnej myśli o tym, że ludzie mnie stygmatyzują. 

To jest dobre doświadczenie. Uczy, by uważać na świat dookoła. Że jeśli ktoś dziwnie siedzi na ławce, to zaryzykować stek przekleństw od pijaka, ale zapytać, czy ten człowiek nie potrzebuje lekarza, leku, może to umierający cukrzyk lub ktoś ma zawał albo osaczył go taki bol głowy, że trudno mu unieść wzrok. 

Jeśli widzimy, że ktoś się pochorował w krzakach, to zamiast zwiać z obrzydzeniem – nie wiadomo, czy to wypadek przeciętnego obywatela, czy też wybryk abnegata – wejść do sklepu obok i kupić papier toaletowy i mokre chusteczki. Jeśli dzieje się coś nietypowego, nie odwracać oczu, nie znikać, zaryzykować i pomóc. Jak nas ktoś ofuczy? Nie szkodzi. Będziemy wiedzieli, że zrobiliśmy słusznie, bo sprawdziliśmy, czy ktoś umiera, czy tylko trzeźwieje, czy ktoś zachowuje się aspołecznie, czy tylko trafił na niewłaściwą restaurację, czy ktoś jest ekscentryczny, czy załamał się psychicznie.

Wstałam z dywanu i pomyślałam sobie o tym, że nigdy nie minę nikogo, kto leży na ławce na Plantach i nie jest pewne, czy śpi, czy umiera.