W "Małej księdze wielkich pytań" Gregory'ego Stocka przeczytałam następujące pytanie:
"Gdybyś mógł spędzić rok w doskonałym szczęściu, lecz później niczego z tego nie pamiętać - czy tego chciałbyś?"
Kiedy je przeczytałam, przypomniał mi się dowcip:
U kiepskiego pisarza pojawił się diabeł: - Mam propozycję. Będziesz pisał 5 bestselerów rocznie przez najbliższe 5 lat. Każdy z nich sprzeda się w milionowych nakładach. Ale wzamian za to umrą wszyscy członkowie twojej rodziny. Rozważ to. Pisarz zaczął rozmyślać: "5 bestsererów rocznie... umrą wszyscy z rodziny... Zaraz, 5 rocznie przez 5 lat... a rodzina cała wymrze... Nie rozumiem gdzie tu haczyk??"
Podobnie jest z tym pytaniem Stock'a: logicznym było by wziąć ten rok szczęścia i jeszcze ukłonić się pięknie. Nie ma żadnych poszkodowanych, żadnych warunków... Prócz zapomnienia. No właśnie. Jednak się waham.
A Ty?
Człowiek ma straszliwą potrzebę pamiętania, co wiąże się z dokliwą potrzebą trwania. Co to za szczęście, jeśli nie będzie można go wspominać, opowiadać o nim i czerpać z niego przyjemności nawet wtedy, gdy się skończy? Nie liczy się każdy z 365 dni szczęścia, jeśli nie będzie się o nim PÓŹNIEJ pamiętać.
A Ty?
Człowiek ma straszliwą potrzebę pamiętania, co wiąże się z dokliwą potrzebą trwania. Co to za szczęście, jeśli nie będzie można go wspominać, opowiadać o nim i czerpać z niego przyjemności nawet wtedy, gdy się skończy? Nie liczy się każdy z 365 dni szczęścia, jeśli nie będzie się o nim PÓŹNIEJ pamiętać.
Podobnie człowiek nie móglby się cieszyć szczęściem, gdyby wiedział, że dokładnie po roku cudowności - umrze.
Mimo, że jesteśmy towarem nietrwałym, o mocno krotkim terminie przydatności, mamy wbudowaną potrzebę zapamiętania - w swoich dziełach, przez multiplikowanie swojego DNA, przez oddawanie swoich organów na cele naukowe. Znajdujemy uspokajające metody utrwalenia się i protezy zapisania się w świecie. W najgorszym razie człowiek chociaż na jakiejś ścianie nabazgrze: "tu byłem".
Ta przypadłość jest przykra szczegolnie wtedy, gdy się dowiesz, że zostało Ci dwa miesiące zycia. Albo rok - wszystko jedno w zasadzie.
Jak nie dać się pochłonąć przez obietnicę rychłej śmierci i żyć wyjątkowo szczęśliwie?
I na przejście tej granicy jest metoda.
Trzeba umierać wielokrotnie. Żeganć się tak często, jak to możliwe. W szczegolności ze sobą.
Trzeba umierać wielokrotnie. Żeganć się tak często, jak to możliwe. W szczegolności ze sobą.
Powiedzmy, że wyznaczono mi trzy miesiące życia, za pośrednictwem wymownego zdania, że powinnam w tym czasie skupić się na "załatwieniu swoich spraw".
Wpisuję datę w kalendarzu. Wyznaczam sobie te trzy miesiące. Datę swojej śmierci. A jak nie umrę? To nic. Zrobię sobie małą uroczystość "pogrzebowo-pożegnalną" i wyznaczę kolejne trzy miesiące. Jeśli nie będę umierać, będę kolekcjonować te "śmierci".
Wpisuję datę w kalendarzu. Wyznaczam sobie te trzy miesiące. Datę swojej śmierci. A jak nie umrę? To nic. Zrobię sobie małą uroczystość "pogrzebowo-pożegnalną" i wyznaczę kolejne trzy miesiące. Jeśli nie będę umierać, będę kolekcjonować te "śmierci".
Aż do dnia, kiedy kolekcja będzie kompletna, a ja umrę. Przecież to się kiedyś w końcu zdarzy.
...najbliższa data nie przypada wcale za trzy miesiące. Nie podam jej.
...najbliższa data nie przypada wcale za trzy miesiące. Nie podam jej.
Czy chciałabym przeżyć rok wielkiego szczęścia, nawet, jeśli potem bym o tym nie pamiętała? Tak. Uczyniłabym ten rok okresem badań i poszukiwania metody zapamiętania go, bez pamięci. To jest silniejsze od człowieka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz